wtorek, 8 września 2015

Prolog

  Catherine i Ryan Rutherford jak na bliźniaki przystało wyglądali dosyć podobnie. Oboje posiadali piwne oczy i włosy w kolorze mlecznej czekolady. Cat - jak zwracał się do niej brat, była odrobinę wyższa, jednak chłopak zupełnie się tym nie przejmował. Z natury był bardzo pogodny i łatwo zyskiwał sobie nowych kolegów. Jego siostra zaś była bardzo nieufna wobec innych ludzi i swoim zachowaniem często przypominała bratu kota. Co prawda Catherine potrafiła zmienić się w kota, ale nie mogła robić tego za często, bo drażniło to ich ciotkę - alergiczkę.
  Catherine i Ryan byli wychowywani przez ciotkę - kuzynkę ich matki, i jej męża Trevora. To była ich najbliższa rodzina, nie licząc wujka Jacoba, który był podróżnikiem i starym kawalerem. Był bratem ich ojca i tak jak oni - czarodziejem.
  W zasadzie jedyną osobą zachwyconą umiejętnością Cat był Ryan. Wujek Jacob, odkąd się o tym dowidział, regularnie pisał w listach, żeby nie próbowała tego ponownie, bo animagia jest bardzo niebezpieczna, a ona jest za mała żeby się jej uczyć. Ryan za to był przeszczęśliwy za każdym razem, gdy Cat się przemieniała. Zawsze chciał mieć zwierzątko, a ciotka Agatha mu na to nie pozwalała. Co prawda kupiła mu rybki, ale jaki jest pożytek z posiadania rybek?
  Odkąd w maju skończyli 11 lat nie mogli się doczekać nadejścia listów z Hogwartu, szkoły magii i czarodziejstwa, o której opowiadał im wujek. Ryan trochę się bał, że on nie dostanie listu, bo nie robił aż tylu wspaniałych rzeczy co jego siostra, ale nie mówił o tym głośno, żeby nie zapeszyć.
  W końcu nadeszły letnie wakacje, a wraz z nimi nadleciała sowa z dwiema dużymi kopertami z Hogwartu oraz druga z wiadomością od wujka, że przyjedzie w połowie wakacji zabrać ich na szkolne zakupy. Ryan skakał z radości pod sufit, bo już nie mógł się doczekać kiedy w końcu zobaczy tą słynną ulicę Pokątną. Cat, która nie miała w zwyczaju okazywać emocji, uśmiechnęła się tylko i zabrała za śniadanie.

  Pierwszego sierpnia, zgodnie z obietnicą na progu ich domu stanął Jacob Rutherford. Był wysokim, postawnym mężczyzną o bujnych, czekoladowych włosach i roześmianych, piwnych oczach. Jego twarz i ręce pokrywała mocna opalenizna.
  - Witaj Jacobie - powiedziała zimno Agatha. - Wejdziesz?
  - Nie, dziękuję. - odparł mężczyzna z szerokim uśmiechem. - Dzieciaki gotowe?
  - Wujek! - Ryan wybiegł nagle z kuchni z tostem w ręce. - Jedziemy?! - zawołał podekscytowany ignorując komentarze ciotki Agathy na temat jedzenia w kuchni.
  Catherine spokojnie wyszła z kuchni, przywitała się z wujkiem i poinformowała ciotkę, że zmyła naczynia po śniadaniu.
  - No dobrze. To już jedźcie - powiedziała zniesmaczona zachowaniem starszego z bliźniaków, który próbował wdrapać się wujkowi na barana. - Tylko nie wróćcie za późno - spojrzała groźnie na Jacoba, ale ten pomachał jej tylko od niechcenia i zapakował dzieciaki do taksówki.

  Na ulicy Pokątnej, Ryan szybko się odnalazł. Nawet Cat była jakby mniej apatyczna niż zwykle. Po dużo dłuższym czasie niż realnie był na to potrzebny (Ryan zatrzymywał się przy każdej wystawie) dotarli do pracowni krawieckiej.
  - Niedługo wrócę. Cathy, nie daj Ryanowi rozwalić całego sklepu.
  Gdy kończyli już przymiarki do sklepu wszedł chłopiec. Był niższy od nich o głowę, miał mysie włosy, a na nosie zniszczone okulary w prostokątnych oprawkach.
  - Ty też do Hogwartu? - zagadał szybko Ryan. - Już się nie mogę doczekać. Jestem Ryan, a to moja siostra Cat... Catherine. - poprawił się widząc spojrzenie siostry. - A ty?
  - Connor.
  - Robisz zakupy z rodzicami? Bo my z wujkiem. Nasi rodzice nie żyją... - zamyślił się smutno na chwilę po czym potrząsnął głową i spojrzał na nowego kolegę wyczekując odpowiedzi.
   - Przyprowadził mnie tu profesor Longbotom. Moi rodzice nie są czarodziejami - powiedział chłopiec trochę nieśmiało.
  - Super! - szczerze ucieszył się Ryan. - Czyli, że nic nie wiedziałeś dopóki nie dostałeś listu?
  - N-nie.
  - My też byśmy nic nie wiedzieli, gdyby nie wujek. Ciotka Agatha pewnie, by nas nawet nie puściła do Hogwartu gdyby nie on.
  - Ryan!
  - No co?
  - Czyli, że wychowaliście w normalnej rodzinie? - spytał ośmielony odrobinę blondyn.
  - Masz namyśli mugoli? Tak. Ciotka nawet kazała nam normalnie chodzić do szkoły. Nie było źle, ale na co mi w życiu matma? Byłeś u Gringott'a?
  - Tak. Musiałem wymienić pieniądze.
  - Ach no tak! - pacnął się ręką w czoło brązowowłosy. - Nas wujek tu zostawił i poszedł wybrać trochę złota z rodzinnej krypty. Nie chciał mnie wziąć ze sobą, bo się bał, że wypadnę z wagonika. Wiesz, że tam są smoki? O! Wujek!
  Po Jacobie Rutherfordzie od razu było widać, że jest czarodziejem. Nawet pomimo mugolskich ubrań. Pewnie dlatego Connor znowu się zmieszał.
  - To jest Connor - przedstawił blondyna wujkowi Ryan. - Też idzie do Hogwartu. Super, nie?
  - Pewnie, że tak - uśmiechnął się przyjaźnie Jacob. - Może spotkacie się już w pociągu?
  - A może zabierzemy Connora na peron? On jest z rodziny mugoli.
  - Nie trzeba - powiedział szybko chłopak. - Mieszkam niedaleko dworca.
  - No to widzimy się o 10:30 przed głównym wejściem. Do zobaczenia! - powiedział Ryan i skierował się do drzwi.
  - Do zobaczenia - powiedział nieśmiało chłopak, a gdy usłyszał jeszcze cichsze i nie do końca zachwycone "do widzenia" uświadomił sobie, że zupełnie zapomniał o Catherine.
  Następnym punktem ich wycieczki była księgarnia. Ryan początkowo wydawał się odrobinę zniechęcony. ale szybko o tym zapomniał widząc tytuły ksiąg z zaklęciami. Później poszli do apteki po składniki do eliksirów i kupili kociołek. Jako, że ciekawość Ryana zmuszała ich do postojów przy prawie wszystkich wystawach wujek uznał, że po różdżki pójdą dopiero po obiedzie w dziurawym kotle. Co okazało się później świetnym pomysłem, bo zanim dotarli do sklepu z różdżkami spędzili blisko godzinę w Magicznych Dowcipach Weasley'ów. Do domu wrócili spóźnieni na kolację więc ciotka Agatha zmyła im za to głowę i zagroziła, że pójdą spać głodni, ale i tak nakryła do stołu i nawet pozwoliła Ryanowi mówić przez cały czas o tym jak spędzili dzień.


+ i taki mały bonus, bo nie mogłam się powstrzymać:

  - Jamesie Syriuszu Potterze! Natychmiast odkop brata! - krzyczała rudowłosa kobieta na swojego najstarszego syna idąc przez ogródek.
  - Ale ja mu pomagam urosnąć! - odparł chłopiec nie przestając lać wody na wystającą z ziemi głowę brata.
  - Natychmiast przestań, albo nie pojedziesz do Hogwartu! - zamachała ze złością kopertą trzymaną w ręce.
  James momentalnie odrzucił konewkę i wyciągnął ręce po list. Gdy tylko jej starszy syn przestał "podlewać" brata, Giny Potter machnęła różdżką i wyciągnęła młodszego syna z ziemi.
  - Gdzie jest Lily? - zapytała czyszcząc małego Albusa.
  - Ona nie chciała szybciej urosnąć - stwierdził James. - Mamo? Kiedy pojedziemy na Pokątną kupisz mi sowę? No wiesz, żebym mógł pisać do was listy ze szkoły?
  - Jeśli dalej będziesz dręczył brata to nie.
  - Ale...
  - A jak będziesz chciał do nas napisać, to skorzystasz z jednej ze szkolnych sów.
  - Ale mamo!
  - Przecież powiedziałam, że dostaniesz sowę jeśli przestaniesz dręczyć brata. Nie rozumiem twojego oburzenia. Zawołajcie siostrę. Obiecałam Hermionie, że przyjedziemy dzisiaj na obiad.